Byczyna - relacja

 Szkoła rozłożyła mnie totalnie! Jestem tak leniwa, że to się w głowie nie mieści... Zapraszam więc na relację z mojej wycieczki :)


 W czwartek rano wyjechaliśmy z naszego miasta. Była to długa, dziesięciogodzinna podróż. Z przerwami, oczywiście. O 18 byliśmy na miejscu. Bardzo podobał mi się krajobraz, gród oraz miejscówka, w której rozbiliśmy obóz. Mieszkaliśmy obok zagrody ze zwierzętami (w tym sąsiadowaliśmy z lamą!). Mieliśmy świetne widoki na walki kozłów. Później, jak się okazało, było to idealne miejsce do spania - było o wiele ciszej niż na początku lasku...
 W piątek wieczór bawiłam się także z Czechami. Uczyli przy ogniu różnych tańców. Niesamowicie zabawni i przyjaźni ludzie, zarazili mnie pozytywną energią do końca dnia :)


 W piątek udaliśmy się do kościoła na pasowanie czterech rycerzy. Na części nie byłam, niestety, gdyż siedziałam na zewnątrz z powodów, które pominę. Następnie powróciliśmy do grodu na śniadanie. Od dwunastej do dwudziestej odbywała się masa warsztatów i pokazów - nie wiadomo było gdzie się podziać! Uczyłam się pisać piórem, tkać na krośnie, tańczyć, rzucać nożami, toporkami i oglądałam niesamowity pokaz alchemiczny! Wieczorem w karczmie zorganizowaliśmy dla naszego Komtura przyjęcie urodzinowe. Było bardzo wesoło! Tak samo jak przy późniejszym ognisku z ludźmi z Łęczycy :)









 W sobotę odbywały się jeszcze turnieje i pokazy, zaraz po powitaniu bractw rycerskich (Niemcy, Austria, Czechy, Chorwacja, Białoruś, Węgry, Ukraina i oczywiście Polska). Moja drużyna brała udział w turnieju łuczniczym, prócz kilku osób (w tym mnie, byłam odpowiedzialna za co innego). Najbardziej podobał mi się pokaz sokolników z Czech. Ptak był niesamowity! Działo się dużo i pogoda również w tym pomogła :)
 Noc tradycyjnie przy ognisku, ale tym razem z ludźmi spokojniejszymi - naszymi bliskimi sąsiadami. Odwiedzili nas wtedy Białorusini - pięknie grali i śpiewali, aż szkoda, że tylko przez chwilę. O trzeciej w nocy, wracając z tojka, mnie i koleżankę zaczepili dwaj mężczyźni, a wyglądało to tak: jeden w kapturze, drugi z mieczem w dłoni. Opowiadali nam o internetowej grze w bierki, o tym, że kolega w kapturze jest śmiercią oraz że trzymam magiczny zwój (papier toaletowy). Przekazał nam zaklęcie na odgonienie się od śmierci i jej dance macabre. Potem odeszli. Było to dziwne, ale i bardzo zabawne :D


 





 







Niedziela to czas pożegnania i wyjazdu. Wielka szkoda, bo z tymi wspaniałymi ludźmi spędziłabym o wiele więcej czasu. Za rok się tam nie wybiorę z powodu matur... Będę tęsknić za tym przez dwa lata, choć być może pojedziemy tam jeszcze we wrześniu :)

Komentarze

Popularne posty